Winiak Klubowy od zawsze, odkąd tylko jego produkcja rozpoczęła się w latach 60. w kilku polskich Polmosach cieszył się ogromną estymą i powodzeniem. Z czasem stał się sztandarowym produktem Warszawskiej Wytwórni Wódek „Koneser”. I choć po upadku PRL wieszczono rychły koniec tego kultowego trunku, który rozlewany był na początku XXI wieku w Józefowie, potem bodaj w Środzie Wielkopolskiej, to jednak Winiak klubowy ostatecznie przetrwał. I po długiej podróży powrócił ostatecznie do Warszawskiej Wtwórni Wódek Koneser.
Nieśmiertelny Winiak Klubowy na jakiś czas rzeczywiście zniknął z rynku, co zresztą wywołało wśród jego miłośników łzy autentycznego żalu. Wydawało się, że koniec Winiaku Klubowego to symboliczny koniec pewnej epoki. Pamiętam z czasów studenckich poważne konwersatorium popświęcone kulturze alternatywnej, które zamiast w ciasnej sali wykładowej odbywało się regularnie „U plastyków” niedaleko uniwerku właśnie przy Winiaku Klubowym. Bo też Winiak Klubowy zachował swój status czegoś lepszego, luksusowego, rodzimego koniaku, za którym tęsknili smakosze i snobujący się na zachodni styl życia dorobkiewicze. No i ten Winiak Klubowy rzeczywiście dało się pić, choć z prawdziwym koniakiem tak naprawdę wtedy niewiele miał wspólnego.
Winiak Klubowy wymyślono w czasach głębokiej komuny, bo musieliśmy mieć przecież jakiś koniak na półce. A że nie mieliśmy wina do destylacji, a import był drogi i dewizowy, trzeba go było wymyślić. W dodatku miał być to produkt tani, dla ludu, nie zaś dla tych, których stać na koniaki z Pewexu.