Polska szlachta zakosztowała w wódce właśnie mniej więcej na przełomie XVI i XVII wieku, więc obok szlacheckich dworków zaczęły na potęgę powstawać gorzelnie. W popularyzacji wódki jako trunku istotną rolę odegrała niewielka książeczka, która ukazała się drukiem w roku 1614. Jej autor jako pierwszy oficjalnie ogłosił, że wódka, którą nazywał „chlebowym winem” nie tylko leczy, ale też świetnie smakuje i może być świetnym uzupełnieniem tradycyjnych biesiadnych trunków. Na szlacheckich stołach obok miodów, win i piw zagościła zatem okowita, już wtedy zwana coraz częściej wódką. Pędzono ją najczęściej z żyta, a tylko sporadycznie z pszenicy. Gdzieniegdzie eksperymentowano z produkcją gorzałki z jabłek, czy śliwek.
Pierwsze receptury na „chlebowe wino” były dzięki królewskim regulacjom ujednolicone, a ich skład ściśle dopracowany. Na szlacheckich stołach prym wiodły przede wszystkim wódki gatunkowe i smakowe, wzbogacane przeróżnymi dodatkami, często egzotycznymi, jak na owe czasy, np. imbirem, goździkami, gałką muszkatołową, czy liśćmi drzewa sandałowego, a nawet tak wysublimowanymi składnikami, jak rosolis na bazie wyciągu z rzęsek liści rosiczki albo tzw. ambra będąca wydzieliną z układu pokarmowego wielorybów. W doborze dodatków istotne były nie tyllko ich walory smakowe, ale też właściwości zapachowe. Nie stosowano jeszce wówczas techniki filtracji i oczyszczania trunków, więc dawna wódka, mówiąc delikatnie, raczej nie pachniała miło.
Gdy polska szlachta zaczęła pić wódkę dla przyjemności, chcąc zmonopolizować dochody z wódki, dążyła do propinacji, czyli wyłączości na produkcję i sprzedaż.